Rozdział I Noc Kupały

JARA



Żerca mógłby postawić nogę na tę najmniej pewną deskę, wpaść do rzeki, spanikować i przynajmniej napić się nieco więcej wody niż zazwyczaj. Mógłby, ale oczywiście tego nie zrobi, bo mieszka w tej wsi dłużej od właściwie wszystkich i doskonale wie, jak chodzić po moście, by nie pocałować rzeki. Utonąć się w niej nie da, prędzej połamać lub co najmniej poobijać. Już to byłoby dobre.



Dobrze, że nie słyszał teraz jej myśli. Był zbyt zajęty rozmową z Bedgostem, który przystąpił do niego zaraz po zakończeniu ceremonii. Wojownik ujął starca pod rękę i zaprowadził do ogniska i kręgu wojów przy nim, by jak najszybciej dołączył do ich rozmowy. Siedziała niedaleko, a że panny skończyły śpiewać, to mogła w końcu przysłuchać się tego, co nie było przeznaczone dla jej uszu.



– Książę jest naszym sojusznikiem, bratem mlecznym Mirowoja, wojna jest ostatecznością – wyjaśniał po prędko Bedgost, pomagając kapłanowi usiąść. Zaraz siadł obok niego. – Przynajmniej tak twierdzi Mirowoj.



– Jest waszym zwierzchnikiem. Panem Wolinian, jednak to, co dzieje się na wschodzie jest niepokojące. – Żerca mówił niemal szeptem. Był tak stary, jak jego zachrypnięty, suchy głos, który łatwo ginął we wszelkim hałasie, toteż Jaromira musiała naprawdę mocno się skupić, by usłyszeć, a następnie zrozumieć co powiedział. Mocno utrudniała jej w tym muzyka, grana przez bardów i śpiewy, które rozchodziły się od rzeki, aż po ciemny las, roztaczający się wokół polany. Za nim, kilka minut drogi na wschód, znajdowała się ich wioska.



Nastąpiła cisza, a przynajmniej taką miała nadzieję. Zrozumiała już, że rozmawiają o Mieszku, a o samym księciu było głośno już od kilku dni. Plotek chodziło wiele. Rozgłaszali je bardowie, kupcy i wędrowcy, którzy przez ostatni czas przechodzili przez wieś w drodze do Wolina. Jedni mówili, że sam Swaróg przeklął księcia, dlatego ten począł szukać innego Boga, tego, który cieszył się chwałą ludzi z południa. Drudzy, że zakochał się w jakiejś obcej księżniczce i dla niej robi to wszystko. Z kolei trzeci opowiadali o wojnie. Bynajmniej nie jednej, ale któraś z nich miała nadejść.



Zauważyła, że do głosu doszedł jej ojciec. Gościmir był krępy, miał gęste włosy koloru ziemi, a teraz rumiane od piwa policzki. Nie dane jej było jednak usłyszeć opinii ojca.



– Oj wiosno, ma wiosno...



– Oj wiosno ma wiosno...



– Odeszłaś tak nagle...



– Odeszłaś tak nagle...



– Upadłaś, lecz wzrastasz...



– Upadłaś i płaczesz...



– Upadłaś...



– ...nie wstaniesz.



Fałsz był, delikatnie mówiąc, nie do zniesienia, choć z całej trójki akurat Tomiła potrafiła śpiewać. Samej jednak nie mogła ratować kpiącego występu. Jaromira zmrużyła oczy, ale nie podniosła się. I tak była niższa od Falisławy, Sławomiry i Tomiły, zmniejszenie odległości nic by jej nie dało.Wszystkie trzy uśmiechały się złośliwie, lecz ona po prostu wzruszyła ramionami i odwróciła głowę, licząc, że dadzą sobie spokój i pójdą. Nie miała humoru na utarczki słowne.



– Nie zaśpiewasz z nami? – Falisława odezwała się pierwsza. Najwyższa, przerastała nawet kilku mężczyzn ze wsi, przez co ci raczej unikali jej bliskiego towarzystwa. Zapewne modlili się też, aby nie wyłowić z rzeki jej wianka, bo zwyczajnie czuli się przy niej mali. Pomijając już to, że była wredna, a z taką mało kto chciałby spędzić całą noc, a co dopiero życie. Niemniej wredota była u nich rodzinna, choć nie do końca dziedziczona z krwią. Były kuzynkami, przyszywanymi, na szczęście. Charakter nadrabiała wyglądem, bo jej pięknu nie dało się zaprzeczyć. Długie brązowe włosy, smukła budowa, oczy jak letnie niebo i drobna twarz. Nic dziwnego, że istnieli szaleńcy, ganiający za nią



– Nie zaśpiewasz? To twoja pieśń, Swarożycowa Panno – nagliła Sławomira. Odetchnęła głośno i zacisnęła dłonie na swoich kolanach. Nie chciała się złościć. Chociaż dzisiaj. Niech w końcu sobie pójdą.



– Śpiewanie tej pieśni przez panny, takie jak wy, może wam przynieść nieszczęście. – Jaromira odwróciła się za siebie, gdzie siedział dziad Miłosz i opierająca się o niego mała Damroka. Staruszek był chudy i drobny. Niczym nie przypominał wielkiego wojownika, który towarzyszył samemu Siemomysłowi. Z kolei Damroka, jej młodsza, przyrodnia siostra, rozbudziła się i pojęła, co się dzieje. Dziewczyny nie odpowiedziały. Falisława na odchodne pokazała jej jeszcze język i ruszyła w bok razem z pozostałą dwójką. Odprowadzała je wzrokiem do momentu, kiedy podeszli do nich Lasota i Bor. Wówczas bardziej się skupiła. Niestety siedziała już zbyt daleko, by usłyszeć, o czym rozmawiają. Może to i lepiej. Nie lubiła winić siebie za wścibstwo.Obaj trzymali wianki, które pokazali dziewczynom. Zadowolona wydawała się Falisława, nic dziwnego. Po chwili odeszła z Boleborem w stronę lasu, a Lasota ujął dłoń nieco mniej zadowolonej Tomiły. Dziwne, szczególnie że mogła przysiąc, że widziała, jak wyławiają te wianki, ale na odwrót. Najwidoczniej dopuścili się drobnego oszustwa.



Chciała spuścić głowę i oddać się bez reszty swoim myślom, ale skutecznie nie pozwoliła jej na to Damroka. Dziewczynka przytuliła się do jej pleców, obejmując drobnymi rękoma jej szyję i kładąc głowę na jej ramieniu.



– Nie przejmuj się nimi – rzekła tak beztrosko, że ciężko było się nie uśmiechnąć. Jaromira rzadko się uśmiechała. Rzadko miała ku temu solidny powód.



– Nie przejmuję.



– Kłamiesz. – Już chciała zaprzeczyć, ale ciężko byłoby oszukać tego małego krasnala. Damroka miała coś takiego w sobie, że zawsze wiedziała, co kto czuje i wiedziała, co z takim człowiekiem zrobić, ewentualnie jak to wykorzystać. Mimo wieku nauczyła się świetnie manipulować ludźmi, szczególnie dorosłymi. Równie dobrze jednak mógł to być po prostu fakt, że była jeszcze małym, uroczym dzieckiem, oczkiem w głowie swojej matki i nadzieją ich ojca. Szczególnie że ona była już spisana na straty. – Służenie Swarożycowi to zaszczyt. Tak mówi dziadek – powiedziała to, co Jaromira powinna wiedzieć i co powinna czuć. Czuć zaszczyt, uznanie i radość. Będzie blisko bogów, blisko ich świata i woli. Będzie służyć, kochać, a w zamian mieć posłuch u boga słońca. Tak zadecydował jej ojciec. Szkoda, że jej wola nie pokrywała się z jego decyzją.



Uśmiechnęła się do Damroki, a następnie odsunęła ją od siebie. Podniosła się i podeszła bliżej brzegu rzeki. Płytkiej i wąskiej, ale z silnym jak na swoją wielkość nurtem. Rozejrzała się wokół. Mieszkańcy wsi siedzieli w grupach przy ogniskach. Tańczyli, pili, śmiali się i śpiewali. Dziewczęta rozeszły się z młodzieńcami, a w wodzie nie było już śladu po wiankach. W tym roku wyłowiono wszystkie. Najpewniej wszystkie wyjdą za mąż za swoich wybranków. Tylko nie ona.



Spojrzała w dół, w wodę. Nie, żeby tego pragnęła. Od dziecka miała inne marzenia i to w nich utwierdzał ją jej ojciec. Nauczył ją walczyć i radzić sobie w sytuacjach, gdy kobiet mogła tylko rozłożyć ręce i płakać. Z tego powodu nie była lubiana przez rówieśników. Przez inne dziewczęta uważana była za dziwaczkę. Zaś chłopcy lubili się z niej nabijać, a potem uciekać w popłochu, gdy jednemu lub drugiemu przyłożyła nieco za mocno. Tylko na co to wszystko? Na to, by zamknąć się w świątyni i spłonąć na stosie u kresu swej służby.



Próbowała zrozumieć powody ojca, które przekonały go do właśnie takiej decyzji. Obiecywał jej inne życie, ale albo oszukiwał ją od początku, albo zbyt późno zrozumiał, że ona nigdy nie będzie walczyć, że żaden wódz lub książę jej na to nie pozwoli. Może uznał, że nikt nie zechce takiej żony jak ona? Sam zadbał o to, by nie wyrosła na kolejną zapatrzoną w taflę rzeki dziewkę, myślącą tylko o doborze odpowiednich korali i prosto zaplecionym warkoczu. Ona zawsze nosiła czerwone korale i miała krzywo zapleciony warkocz. W dodatku nie była miła, nie kokietowała i nie znała słów spokój i opanowanie. Wpadając w gniew, niszczyła wszystko na swojej drodze. Nie zapominajmy też, że była raczej przeciętnej urody, a przynajmniej bardzo odbiegającej od klasycznej. Była niższa niż większość dziewczyn ze wsi, blada i rudowłosa. Miała piegowatą twarz i szare oczy. Jej ciało było też inne. Nie smukłe i szczupłe, a bardziej umięśnione przez treningi i ciężką pracę. Choć bez przesady, do przeciętnego chłopaka z wioski jej jeszcze trochę brakowało. I dobrze. Im była starsza, tym myślała o sobie gorzej. Ojciec nie odwiódł jej od tafli rzeki. Teraz w nią patrzyła i mimo ciemności widziała, kim jest. A była smutną dziewczyną, która pragnęła czegoś innego niż służalczego życia i stosu na jego koniec.



Westchnęła ciężko i ruszyła w stronę lasu. Nikt nie zwracał na nią uwagi, a nie tylko pary tej nocy mogły szukać kwiatu paproci. Co roku miała nadzieję, że go odszuka, wypowie życzenie i sama zadecyduje o swoim losie.



W lesie nie było tak ciemno, jak zazwyczaj. Wszystko dzięki światłu księżyca, które przemykało między koronami drzew i oświetlało jej drogę. Echo donosiło jej tylko pojedyncze dźwięki słów, okrzyków i śpiewów, dzięki czemu wiedziała, że nie zaszła zbyt daleko. Choć znała ten las jak własną kieszeń, wolała nie wystawiać się na cel Leszego, który w każdej chwili mógł zechcieć wepchnąć ją głębiej w swoje królestwo i zesłać niebezpieczeństwo. Zawsze przestrzegano ją przed gniewem ducha, używając go jako straszaka, gdy jako dziecko lubiła się w nim gubić i spędzać godziny.



Rosły tu głównie dęby, klony, jodły, czy pojedyncze brzozy. Gdyby zaszła nieco dalej, na wschód, w kierunku boru za wioską, dotarłaby do miejsca, gdzie rosły same brzozy. Szczególnie pięknie było tam jesienią, bo zewsząd otaczały cię tylko białe, chude pnie i jesiennie liście tworzące dywan na ziemi. Jednak to nie tam zamierzała dotrzeć tej nocy.Kilkukrotnie minęła ludzi ze wsi — głównie powracające dziewczęta z chłopcami, którzy dostrzegając ją w ciemnościach, szybko przemykali, idąc dalej w przeciwnym do niej kierunku lub obierali trasę na około, zamiennie znikając i pojawiając się między drzewami. Słyszała ich pytające szepty, jednak ciekawości żadnego z nich nie ukoiła.



Aż w końcu dotarła do niewielkiej polanki. Na jej środku stał drewniany pomnik z trzema twarzami, każdą zwróconą w innym kierunku. Gdy podeszła bliżej przeszły ją ciarki, gdyż, tak jak zawsze miała wrażenie, że wizerunek boga patrzy na nią ze złością. Brakowało, tylko by się ożywił i skarcił ją za jej myśli i postępowanie. W końcu należała do niego i to jemu miała być posłuszna. Pierwszy raz przyszła tu z ojcem, kilka lat temu i to tu, tamtego dnia, powiedział jej o swoich zamierzeniach. Powiedział, że wybrał ją, by zanosiła intencje mieszkańców ich wsi do boga słońca. By służyła mu po kres ich dni. Wówczas milczała i milczała też zawsze, ilekroć tu przychodziła. Panna przeznaczona do życia w świątyni winna dbać o miejsce kultu swojego boga, toteż chcąc nie chcąc, przychodziła tu raz na kilka tygodni i modliła się przy zapalonej świecy. O wszystko. O udane polowanie, łagodną zimę, zdrowie dla chorych i siłę dla zdrowych. Z tego też powodu często słuchała oskarżeń, szczególnie starszych mieszkańców wsi, że jest nieszczera – Swarożyc przeważnie nie wysłuchiwał jej modłów.



Teraz nie miała przy sobie świecy. Nie planowała wcześniej tu przyjść, dlatego nie przygotowała się do tej wizyty. Uklękła i pochyliła głowę, tak jak należy i zamknęła oczy. Wiedziała, że najprawdopodobniej i tym razem bóg jej nie słucha.



– Boże, Swarożycu, miej pieczę nad naszymi polami i pozwól zebrać chłopom dobre plony – rzekła cicho. O to samo prosiła przed tygodniem, ale coś wypadało powiedzieć, a to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. – Pozwól też wyzdrowieć Hubysławowi. Nie jest jeszcze stary i ma dużą rodzinę, którą nadal musi się opiekować. Wstaw się za nim u swego ojca, Swaroga – mówiła dalej, ale z każdym słowem głos miała coraz cichszy i bardziej łamiący. 



W końcu zacisnęła szczękę i otworzyła oczy. Uniosła głowę i pewnie spojrzała na pomnik. 



– I tak mnie nie słuchasz. Po co więc mam być twoją kapłanką? – Podniosła się. Teraz była tylko trochę niższa od drewnianej skorupy. Skorupy – myślała gorączkowo. To tylko skorupa. Prawdziwy nie zejdzie do niej i nic jej nie powie. Nic się nie zmieni. I nikt jej nie słyszy. Jest zupełnie sama. Odwróciła wzrok od pomnika i spojrzała w niebo. – Na co ci ja? – Spytała. Zacisnęła dłonie w pięści. – No na co?! Odpowiedz! – Ale mówiła tylko cisza, zagłuszana przez echo, niosące jej słowa. – Nie wierzę, by to był mój los! To kłamstwo! Nie chcę być kapłanką! Nie chcę umierać z dala od rodziny! Cokolwiek obiecał ci mój ojciec, wiedz, że ja nie chcę tego spełniać! – Krzyczała dalej, a z każdym słowem traciła coraz więcej powietrza i coraz bardziej się trzęsła. 



Zaczęła krążyć wokół pomnika i wymieniać dalej. Czemu ma wypełnić powinność, na którą się nie godzi? Dlaczego sama nie może zdecydować o swoim życiu? Pytała i pytała, oskarżycielsko patrząc to na pomnik, to na niebo. Kilkukrotnie uderzyła w pień brzozy, ilekroć ją minęła. Dyszała ze zmęczenia, potykała się, lecz zawsze łapała w ostatniej chwili równowagę, aż w końcu znów padła na kolana przed pomnikiem, pozwalając popłynąć łzom. Straciła wszystkie siły na złość.



– Nie zgadzam się – szepnęła i wytarła twarz rękawem koszuli. Znów się podniosła i znów spojrzała na pomnik. Sięgnęła do tyłu i rozwiązała sznur swoich korali, po czym zawiązała je wokół trzech szyj boga.



– Oddałaś mnie Latu, ni pomogą mi korale. – Usłyszała za sobą. Spłoszyła się i odwróciła, dostrzegając w cieniu drzewa sylwetkę. – Nigdy nie widziałem cię w takim stanie, Jaromiro – kontynuował i podszedł bliżej. Gdy tylko światło padło na jego twarz, rozpoznała Bolebora. Miał rozczochrane, brązowe włosy, sięgające do łopatek i pomiętą koszulę. Był wyższy od niej, może już wysokości pomnika Swarożyca. Stanął kilka metrów przed nią. 



– Jeżeli tak bardzo nie chcesz swego losu, to udam się do twojego ojca i o ciebie poproszę – mówił dalej, wprawiając ją w osłupienie. Zapadła chwilowa cisza.



– Żartujesz sobie ze mnie? – Zapytała.



– Raczej proponuję ci siebie. Wydaje mi się, że jestem lepszą opcją niż spłonięcie na stosie w ciągu kilku najbliższych lat. – Uśmiechnął się lekko i nerwowo podrapał po głowie. A ona nadal nie do końca wierzyła w to, co słyszy.



Bolebor jej nie lubił. Tak myślała. Ze wzajemnością. Sądziła. Irytowały ją jego docinki w jej stronę, które słyszała dość często. Kiedyś stwierdził, gdy byli młodsi, że nie może być wojowniczką, bo jest dziewczyną i ma inne obowiązki. Chyba od tego się zaczęło. I często jej to powtarzał, póki nie rozcięła mu brwi i nie wepchnęła do rzeki, gdy walczyli. Pamiętała, że była zdenerwowana, bardzo, a on jej oczywiście nie docenił. Od tamtej pory przynajmniej nie czepiał się, że nosi ze sobą miecz. To znaczy, nosiła.Niemniej niechęć pozostała, bo w końcu pokonała go dziewczyna. Śmiech innych chłopców i rozczarowanie ojca zapewne pamiętał do dzisiaj, dlatego tym bardziej nie rozumiała. Żartował? Musiał.



Zlustrowała go wzrokiem, poświęcając więcej uwagi stanowi, w jakim się znajdował. Przypomniała sobie, że szukał kwiatu z Falisławą. Skrzywiła się lekko.



– Widziałam, że wyłowiłeś wianek Tomiły. Dlaczego poszedłeś do lasu z Falisławą? Ona przypadła Lasocie. Zamieniliście się – stwierdziła.



– Drobna przysługa wobec przyjaciela. Oboje nie narzekamy. – Wzruszył ramionami. – Ale nie zmieniaj temu, Jaromiro, czekam na odpowiedź.



– Nie żartuj sobie ze mnie – syknęła, ale tylko go tym rozbawiła.



– Czekam na odpowiedź. Czy chcesz zostać moją żoną? – Zapytał znowu. Jaromira prychnęła pod nosem. 



Żartował, a jutro pewnie rozpowie wśród ludzi ze wsi, co widział i co słyszał. Ruszyła w kierunku lasu. Na szczęście nie poszedł za nią.









Komentarze