U źródła, czyli na początku była mitologia...

W szkole, pewnie jak wielu z was, omawiałam mitologię grecką (rzymską miałam może na jednej lekcji – nikt nie poświęcał na nią zbyt wiele czasu – w końcu jest to zwyczajne kopiuj wklej) która wałkowana jest nie tylko, gdy aktualnym punktem w spisie lektur są wierzenia starożytnych greków, ale też przy okazji licznych lektur. Czy to Króla Edypa Sofoklesa, Eneidy Wergiliusza lub czytanej dla przyjemności serii Riordana.
O ile w Polsce mitologia grecka ma swojego Parandowskiego, tak z mitologią nordycką (o słowiańskiej już nie wspominając) jest już ciężej. A przynajmniej było do 2017 roku, kiedy to dzięki Wydawnictwu Mag na naszym, rodzimym rynku pojawiła się kolejna książka Gaimana — tym razem będąca właśnie czymś, czego wierzenia wikingów u nas nie posiadały. A przynajmniej nie w wersji tak powszechnej i tak przyjaznej dla młodych i młodszych czytelników.
Sam autor jest fanem północnych historii, co widać już po przeczytaniu kilku pierwszych stron. Pisze on o nich prosto, ale jednocześnie nie sprowadza opisów do najłatwiejszych i najogólniejszych sformowań. Stara się zachęcić do lektury, przy tym nie odstraszając osób uczulonych na tolkienowskie opisy, a do tych niestety się zaliczam. Znajduje swój złoty środek między autorskim bajaniem a spisywaniem suchych faktów.
Czytanie ułatwia również precyzyjność i kolejność następujących mitów. Mimo iż czasem pojawiają się w nich fakty nawiązujące do wydarzeń, które jeszcze się nie pojawiły, to jednak jest to robione w sposób subtelny, mający skłonić czytelnika do dalszego czytania i próby dotarcia do momentu, gdzie dane napomknięcie zostało dokładnie rozwinięte. O ile teraz nie myli mnie pamięć, było tak z wątkiem włosów Sif.
Sama kolejność zaś jest klasyczna, chronologiczna. Zaczyna się mitem o stworzeniu świata, a kończy na słynnym Ragnaroku. Im dalej w treść, tym napięcie wzrasta, a autor skrupulatnie buduje fundamenty pod punkt kulminacyjny, którego przebieg bardziej wtajemniczony czytelnik, zna, ale i tak, przynajmniej ja, czułam, że wszystko może się jeszcze zmienić — choć wiedziałam, że to nie jest film Marvela.
To wszystko nie oznacza jednak, że nie miałam z tą książką żadnych problemów. Co to, to nie. Do jej czytania zabierałam się trzykrotnie, dopóki nie przywykłam do stylu pisarza. To akurat moje indywidualne, własne kryterium. Jeżeli sam styl do mnie nie przemawia, to nie ma żadnej siły, która sprawi, bym czytając, odczuwała jakąkolwiek przyjemność. Mitologia Nordycka okazała się w tej kwestii jedynym wyjątkiem, bo choć początkowo miałam wrażenie, że to, co czytam, jest przerażająco sztywne, to jednak nie porzuciłam tej książki. Uparcie wracałam, ciekawa, co będzie dalej, aż w końcu styl przestał mi przeszkadzać — ba — dziś uważam go za atut Gaimana, wyróżniający go na tle pisarzy fantastyki. Do tego dochodzi jego intrygujący talent do łączenia absurdalnych pomysłów w logiczną całość, ale to fakt, który lepiej będzie poruszyć przy okazji innej jego książki.
Ostatnim powodem, który moim zdaniem powinien zachęcić do czytania, kieruję do pisarzy-amatorów. Mitologia Nordycka, nie tylko w wersji Gaimana, choć niewątpliwie w takowej jest najbardziej przystępna, to przede wszystkim pokaźne źródło inspiracji, mogące natchnąć was do przełożenia którejkolwiek historii po swojemu, złączenia z własnym pomysłem, zmiksowania i spisania czegoś nowego, waszego, a jednocześnie przyjaźnie znajomego.

Komentarze