Królowa Śniegu - Prolog

Poniższy tekst nie będzie w żaden sposób kontynuowany. Jest on pierwowzorem Jary i zostaje opublikowany tylko z powodu jako takiej bytności swojego następcy.



Data: 14 II 2018



Ogień trzaskał wesoło, jakby chciał wbić się w rytm granych pieśni. Przynajmniej takie wrażenie odnosili starcy, zbyt obciążeni wieloletnim życiem, by podrygiwać i śpiewać słowa dobrze znanych wszystkim pieśni. Zabawę pozostawili młodym. Wojom bez żon i z żonami, uroczym pannom z kwieciem we włosach i dzieciom, których śmiech niekiedy przedzierał się przez melodię lutni i chóralny śpiew mieszkańców. Starzy zaś przesiadywali przy ogniskach rozsianych po polanie wzdłuż rzeki Sieciernicy. Wspominali dawne czasy, boje oraz niewinne historie z lat minionych. Wśród nich byli też tacy, których bardziej interesowało otoczenie niż setne opowiadanie o tym samym. Patrzyli to w głąb lasu, rozpościerającego się za grodem, a to na ludzi wokół lub doglądali dzieci.


Tym ostatnim zajmowała się Poczciwa Ingrid, jak ją często nazywano. Drobna staruszka, o głębokich zmarszczkach i plamach na twarzy, mądrych, jakby wiecznie radosnych, błękitnych oczach oraz siwych włosach, zaplecionych w długi warkocz. Siedziała przy jednym z pierwszych ognisk, tuż obok swych dwóch synów, popijających piwo z kufli, zbyt zajętych rozmową, by patrzeć, czy które dziecię nie zbliżyło się zbytnio do kapryśnej rzeki. Zamiast nich miała na nie oko właśnie Ingrid. Wnuki były dla niej niczym kolejna gromadka dzieci, gdyż tę pierwszą już dawno wychowała. Widząc, że Anya i Folke siedzą nieopodal w trawie, pogrążeni we własnym królestwie wyobraźni, pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi. Podniosła głowę i spojrzała w niebo. Dawno nie miała okazji, by poprzyglądać się gwiazdom.


Wtem usłyszała radosny głos Kaja, swojego najstarszego wnuka. Oderwała wzrok od sklepienia, prędko odnajdując go, wcale nie najgorszym, wzrokiem. Chłopiec miał dwanaście lat i właściwie niczym nie wyróżniał się wśród swoich rówieśników. Tak jak oni, był dość szczupły, choć z pulchnymi policzkami oraz rumiany. Posiadał sięgające do karku, kręcone, jasne włosy i takie same jak jej oczy. Ubrany był w sweter, wydziergany przez nią zeszłej jesieni, pasek, ciepłe spodnie i nieco za duże buty za kostkę. Stanął obok niej.


 — Widziałaś może Gerdę, babciu? — Spytał, uśmiechając się delikatnie. Ingrid odwzajemniła to, choć na wspomnienie małej Gerdy, poczuła ukłucie w sercu. Dzieci takich jak ona zawsze było szkoda. — Ty widzisz wszystko — dopowiedział, bujając się lekko na stopach, co było odruchem zapożyczonym właśnie od dziewczynki.


— Widziałam, widziałam, bo jakże by inaczej, skoro widzę wszystko — zaśmiała się, wiedząc, że Kaj naprawdę w to wierzy. Kiedyś będzie musiała go uświadomić, że tylko bogowie wiedzą wszystko, a i tak są wśród nich wyjątki. — Pod drzewem, tym za rzeką.


Kaj odwrócił się we wskazanym przez babcię kierunku. Pierwsze, co napotkał to ogniska, przy których siedzieli tylko wojowie, w tym wódz grodu. Ich światło było tak wielkie, że docierało do samotnego drzewa o rozłożystym konarze. Dostrzegł pod nim Gerdę, choć nie mógł przysiąc, że to ona. Z takiej odległości przypominała bardziej plamę, oświetlaną jedynie przez ogień. Za to mógł zaufać temu, jak dobrze zna swoją przyjaciółkę, dlatego to musiała być ona. Również za dnia, często tam przebywała.


— Dziękuję, babciu. — Skłonił się lekko staruszce i pognał w kierunku mostu. Przedostanie się na drugą stronę, było jednak już nieco kłopotliwe, bo akurat teraz panny postanowiły się na nim zebrać, by rzucać wianki do rzeki. Przeciskał się to między jedną, to drugą, starając się żadnej nie nadepnąć na stopę. Jeszcze podniósłby się krzyk, a wtedy na pewno dostałby kazanie od swojego ojca.

Na szczęście udało mu się to bez zbędnych potknięć. Stanął na drugim brzegu i przebiegł między ogniskami, słysząc przy tym strzępki rozmów pijanych wojów. Niezbyt teraz interesowały go ich mniej lub bardziej śmieszne wspomnienia, lub głupstwo, jakie paplali zawsze po wypiciu kilku głębszych. Zazwyczaj to lubił, ponieważ mógł bez konsekwencji pośmiać się z durnoty jednego, czy drugiego.


W końcu dotarł pod drzewo, odnajdując pod nim Gerdę. Dziewczyna siedziała skulona pod drzewem, patrząc pusto gdzieś w bok. Jej wyraz twarzy wskazywał na to, że znowu jest smutna. Ostatnio bardzo często była smutna, co starał się zmienić, gdyż nie mógł patrzeć na to, jak ta marnieje. Nie należała może do najurodziwszych, ale dla niego z uśmiechem wyprzedzała urodą nawet córki wodza. Gerda była od niego nieco wyższa, czym od lat się szczyciła, dokuczając mu niemal codziennie. Posiadała ni to brązowe, ni to rude włosy, spięte w dwa, krótkie warkoczyki i przydługą grzywkę, teraz opadającą jej szaroniebieskie oczy. Jej, przeważnie blada twarz, usiana była piegami, jakich nie miała żadna inna dziewczynka w grodzie. Dlatego często się z niej śmiały. Choć Kaj uważał, że te są urocze, to Gerda go nie słuchała.


W końcu, widząc brak reakcji z jej strony, usiadł na trawie naprzeciwko niej. Miał nadzieję, że chociaż będzie chciała go przegonić lub nakrzyczeć, jak bardzo nie ma ochoty na jego towarzystwo. Spokojnie więc siedział, wpatrując się w gwiazdy, lecz mijał czas, a Gerda nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.


— Spójrz! Wielki wóz! — Pokazał palcem na losową grupę gwiazd, a potem przeniósł wzrok na przyjaciółkę. Rudowłosa spojrzała na niego bez większego przekonania, ale uniosła oczy ku niebu.


— To nie jest wielki wóz, Kaj — powiedziała wyraźnie znudzona. Podciągnęła nogi pod brodę i objęła się ramionami, chowając w nich głowę. - Idź do Anyi i Folke, zanim tu za tobą przyjdą.


 — Są z babcią — odparł, chcąc zbić argument swojego głośnego rodzeństwa, jako powód zostawienia dziewczyny w spokoju. - Nie bądź taka gderliwa, dzisiaj święto.


 — Nie moje — fuknęła, podnosząc głowę i marszcząc gniewnie brwi. - Tylko panien.


— Też kiedyś będziesz panną — zauważył, kładąc się na ziemi. To oznaczało, że nieważne co Gerda powie, on nie zamierzał się stąd ruszyć. Kaj, mimo swojej żywiołowości, gdy już się gdzieś położył, to długo nie wstawał.


— Której ojciec nie będzie na ślubie — mruknęła pod nosem, bardziej do siebie, niż do chłopca, choć ten doskonale to usłyszał. — I z którą już nigdy nie będzie walczył na drewniane miecze — dodała już głośniej.


— Gerdo, twój ojciec...


— Co? - przerwała mu, unosząc się. — Ucztuje w Walhalli? Wcale mnie to nie pociesza. On sobie ucztuje, a my za nim tęsknimy! — Miała na myśli nie tylko siebie, ale matkę, która od pół roku płakała każdej nocy i młodszą siostrę, męczącą je obie i wszystkich napotkanych sąsiadów o, to kiedy ich ojciec wróci z bitwy. Nie wróci.


Kaj westchnął ciężko i przymknął na moment powieki. Jakby się nad tym zastanowić, to faktycznie było to marne pocieszenie. Na co rodzinie pogrążonej w żałobie wieść o wiecznej chwale w pałacu Odyna? Im zdecydowanie bardziej zmarły był potrzebny na miejscu. Aby dalej opiekował się rodziną, kochał żonę, uczył starszą córkę walki, a młodszej opowiadał bajki. Tymczasem wiecznie ucztował gdzieś daleko, być może już o nich nie pamiętając.


Mimo to nie chciał, by Gerda całe życie o tym myślała, a na to się właśnie zanosiło. Minęło już tyle miesięcy, a ona nie uśmiechnęła się nawet jeden raz. Stęsknił się za nią. Za jej narzekaniem na urocze piegi, za zwariowanymi pomysłami, walką na drewniane miecze i nawet za jej ciągłym wypominaniem, że jest niższy od niej. Ile by dał, żeby znów usłyszeć jej śmiech.


Podniósł się nagle z ziemi i znów spojrzał w gwiazdy. Dziewczynka ponownie skuliła się i siedziała z głową, ukrytą w ramionach. Patrzył chwile w niebo, aż nagle coś go tknęło.


— Znasz legendę o Złym Lustrze?


Nie odpowiedziała.


— To ci opowiem. — usiadł wygodniej i znów wbił wzrok w świecące, małe punkty. Wziął głęboki wdech i rozpoczął opowieść.


Dawno, dawno temu żył sobie pewien Czarodziej. Okropnie psuł on reputację magów na całym świecie, gdyż był prawdziwym ciemiężcą ludzkości. Lubił obrażać, wyzywać, sprowadzać pecha i smutek na przypadkowe osoby. Rzucał klątwy i uroki, straszliwie się przy tym ciesząc.


Razu jednego stworzył ten Czarodziej lustro. Ogromne zwierciadło w srebrnej ramie. Ktokolwiek w nie spojrzał, tracił dobry humor i wszelką radość z dnia, ponieważ odbicie przedstawiało jego gorszą wersję. Ukazywało również świat smutnym, szarym i obrzydliwym. Czarodziej, chcąc dokuczyć ludziom, nosił zwierciadło ze sobą i pokazywał losowym nieszczęśnikom. Dzieci widziały w nim zamiast siebie potwory, co przerażało je tak bardzo, że płakały przez resztę dnia. Pannom kłamało, oszpecając ich twarze, a starcom przypominało o najpaskudniejszych wspomnieniach z ich życia. Ktokolwiek w nie spojrzał, zawsze widział w nim coś złego.


Uczniowie zadowoleni z dzieła swego mistrza postanowili pokazać zwierciadło bogom. Chwycili więc za srebrną ramę i polecieli wprost na Bifrost. Im bliżej jednak Azgardu byli, tym trudniej trzymało im się ciężki przedmiot. Niespodziewanie, gdy byli już naprawdę blisko, lustro wypadło im z rąk i spadło. Roztrzaskało się o pień Yggdrasilu na miliardy kawałeczków i rozproszyło się na wszystkie dziewięć światów. Te dotarły również do Midgardu, po którym rozniósł je wiatr.

Jeśli któryś z odłamków wpadnie człowiekowi w oko, ten staje się bardzo nieszczęśliwy, ponieważ odtąd widzi w świecie wszystko to, co złe, smutne i szare. Nie może w nim dostrzec niczego dobrego. Gorzej jest, gdy odłamek trafi do serca człowieka. Wówczas ten przestaje kochać i potrzebować miłości. Staje się okrutny i zły tak samo, jak Złe Lustro.


Kaj zakończył swoją bajkę i spojrzał na Gerdę. Ta, widocznie zainteresowana, musiała wpatrywać się w niego od jakiegoś czasu. Kiedy zauważyła, że to koniec, natychmiast odwróciła wzrok, cicho prychając.


— Myślałam, że opowiesz coś o smokach — mruknęła. — To było nudne.


— Ale prawdziwe — odparł. — Ty się właśnie zachowujesz, jakbyś miała kawałki zwierciadła w oczach.


— Ja?


— Tak, ty. Gorzej, jeśli są też w twoim sercu. — Przechylił głowę w stronę najbliższego ogniska. — Twój ojciec już nie wróci, pogódź się z tym. Zginął w słusznej sprawie.


— Mówisz tak, bo twój żyje — syknęła, zaciskając drobne dłonie na kolanach. Kaj niespodziewanie poczuł się urażony. Dotychczas słowa Gerdy, jej docinki i gburowatość były do zniesienia. Starał się ją zrozumieć, usprawiedliwiać, ale teraz jakby zaczęła się zbliżać do granicy wytrzymałości chłopca. Zbliżać, bo jeszcze jej nie przekroczyła.


— Moja mama nie żyje — powiedział powoli i spokojnie, tonem dziwnie poważnym jak na jego wiek, którego Gerda nie słyszała u niego zbyt często, dlatego też zrozumiała, że powiedziała coś naprawdę głupiego. Dodając to, co dokładnie powiedział Kaj, poczuła się źle. Pamiętała jego mamę, choć słabo. Miała na imię Britta i uchodziła za najpiękniejszą kobietę w grodzie. Miała jasne włosy, które odziedziczyły po niej jej dzieci. Krótko po narodzinach Anyi zachorowała i zmarła.

Skuliła się bardziej i znów schowała głowę w ramionach. Po chwili chłopak usłyszał jej ciche łkanie.


— Przepraszam, Kaj — wydukała. — Ale jak tak bardzo za nim tęsknię.


— Też tęsknię za mamą. — Teraz brzmiał już normalnie. Lekko tak jak zwykle. Nie dodał już nic więcej, tylko objął przyjaciółkę, mocno przyciskając ją do siebie. W efekcie Gerda zaczęła płakać jeszcze głośniej i płakała tak dłuższą chwilę. Zwyczajnie tego potrzebowała. Uwolnienia tego nadmiaru łez, męczących od miesięcy jej duszę. Gdy szloch dziewczynki nieco przymilkł, oboje wstali i trzymając się za ręce podeszli bliżej mostka, stając na brzegu rzeki.


— Skąd znasz tamtą legendę, Kaj? — spytała w końcu, spoglądając nieśmiało na blondyna.


— Babcia mi ją opowiedziała. — To mówiąc, skinął głową na staruszkę, siedzącą przy ognisku za rzeką i usypiającą w ramionach małą Anyę. Folke już spał na rozłożonym obok kocu, otulony drugim. —  Zaraz rzucają wianki.


Na moście stały już wszystkie panny, chcące w tym roku spróbować swego szczęścia. Kawalerzy ustawili się w pewnej odległości od nich, gdyż gdyby stali zbyt blisko, to wszystkie wianki zostałyby od razu wyłowione, a nie na tym polegała tradycja. Panny, ubrane w kolorowe suknie, trzymały swoje wieńce, każdy z innych kwiatów i ziół, lecz wszystkie posiadały wplecione, zapalone świece. Rozbrzmiał ich wesoły okrzyk i w jednej chwili wszystkie wianki wylądowały w wodzie, szybko dając się porwać nurtowi Sieciernicy. Muzykanci zagrali mocniej, a śpiewacy momentalnie głośniej im zawtórowali.


 — Większość jest pewnie umówiona — stwierdziła Gerda, przyglądając się młodzieńcom w oddali. Miała rację. Ta jedna noc w roku była bardzo ważna, bo dawała potajemnym kochankom możliwość na małżeństwo i długie, szczęśliwe życie.


— My też się tak umówimy.


— Co? — spytała zaskoczona.


Kaj spojrzał na nią z uśmiechem.


— Mówiłem, że kiedyś też będziesz panną. Rzucisz wtedy wianek do wody, a ja będę wiedział, który jest twój i go wyłowię.


Gerda miała bardzo dziwne wrażenie, że się rumieni. Mimowolnie uśmiechnęła się na myśl, że Kaj naprawdę chciałby, żeby została jego żoną. Całkiem jej się podobała ta wizja. Ścisnęła mocniej dłoń chłopca, jednocześnie czując, że ten cały żal, który nękał ją od tak dawna, zniknął. Może tylko na tę chwilę, a może już na zawsze.


— Powiem ci, jakich ziół użyję do wieńca tylko, jeśli zdążysz mnie przerosnąć — oznajmiła. - A oboje wiemy, że to niemożliwe. — dodała dumnie, zadzierając głowę do góry.


Kaj uśmiechnął się szerzej, a po chwili głośno zaśmiał. To zdezorientowało Gerdę, gdyż zazwyczaj, gdy naśmiewała się, że jest od niej niższy, to się obrażał. Nigdy dotąd go to nie bawiło.


— Zobaczymy! — krzyknął, jakby właśnie przyjął wyzwanie. W gruncie rzeczy był po prostu szczęśliwy, ponieważ w końcu mu się udało. Stara Gerda wróciła. Jego Gerda.


Nagle podskoczyła i pokazała palcem w górę.


— Patrz! Spadająca gwiazda!


— Na co czekasz? Powiedz życzenie!


Uważnie śledziła wzrokiem gwiazdę, mając nadzieję, że ta nie zniknie zbyt szybko. Jednocześnie gorączkowo zastanawiała się nad życzeniem, póki nie było jeszcze za późno. W pierwszej chwili pomyślała, że chciałaby, aby jej tata wrócił, ale powstrzymała się przed tym. Skoro modlitwy do bogów nic nie dają, to spadająca gwiazda tym bardziej. Wtem przypomniała sobie, jak tato opowiadał o jedynej zimie, jaką widział w życiu. O mrozie, soplach, zwisających z domostw, bałwanach lepionych przez dzieci i bitwach na śnieżki. Wtedy, niemalże czuła, że jest wśród tych wszystkich dzieciaków, razem z nimi ciesząc się z zimy.


— Chciałabym, żeby nadeszła zima — wypowiedziała swoje życzenie.


Kaj przechylił lekko głowę w bok.


— Zimy nie było tu od bardzo dawna.


— Dlatego chcę, żeby nadeszła.


Nazajutrz, z samego rana, pierwsze od trzech dekad płatki śniegu, spadły z nieba.



Komentarze